20 października 2020

 Czy to naprawdę coś złego? Chcieć czegoś od życia?
Każdy czegoś chce, zawsze. Jedni to zdobywają, inni nie. Jeszcze inni to dostają, sytuacji może być nieskończenie wiele.
Ja też czegoś chcę. Dla mnie to potężnie i najważniejsze. Chcę spokoju, tylko i aż tyle
Chcę cieszyć się z małych rzeczy. Wygłupiać się przy pieczeniu ciasta z mamą, usiąść przy kominku lub przy świeczkach z siostrą popijając herbatę lub wino. Chcę wyjść z całą rodziną na spacer nie myśląc o tym co trzeba, a o tym co można.

Chcę w końcu odetchnąć z ulgą. Odpuścić i patrzeć, jak obecne życie się oddala. Życie pełne lęku i zmartwień, nieoddychanie pełną piersią. Wieczne wyrzeczenia i rozglądanie się czy wszystko jest w porządku, czy do drzwi nie puka komornik, czy to nie numer z banku tak wydzwania, czy właściciel nie podniesie czynszu, czy starczy na chleb i których rat nie opłacić by wyrównać rachunki w pilniejszych sprawach, a może nie iść do lekarza bo i tak nie będę mieć na receptę.

Chcę tego, co mają inni. Normalne życie i normalne problemy. Ktoś może powiedzieć, że nie ma czegoś takiego jak "normalność".  Bardzo możliwe, jednak to, co się dzieje obecnie nie można nazwać życiem. To ledwie przetrwanie, choć i to się często nie udaje. Nie chcę się bać. 

Chcę spakować  do worka strach i smutek, jeszcze stare ciuchy, meble i inne niepotrzebne i podniszczone rzeczy. Wyrzucić to wszystko. Schować do kartonów tylko to, co najpotrzebniejsze i przeprowadzić się fizycznie i psychicznie. Żyć bez lęku. Czy to tak wiele? 

26 września 2020

 Przeraża mnie brak weny, brak mnie. Nie potrafię już pisać lub przynajmniej tak mi się wydaje, w każdym razie to paraliżujące uczucie, włączyć notatnik i patrzeć się w puste, białe pole. Edytowałam dziś rano szablon na blogu, sama nie wiem po co. Chyba wciąż się łudzę, że słowa zaczną płynąć. 

Zatraciłam się, taka jest prawda. Niegdyś twierdziłam, że nie lubię hipokrytów, ludzi, którzy dużo mówią, a nic nie robią. A sama się taka stałam, świadomie pozwoliłam na to. Co się ze mną stało? Już nie czytam, nie rysuję. Nie odkrywam nowej muzyki, a kiedyś nie wyobrażałam sobie dnia bez ulubionych lub ledwo poznanych dźwięków. Nie odwiedzam moich lasów. Nie dbam o siebie. 

To nie jest życie, to nawet nie jest funkcjonowanie. By coś mogło funkcjonować, musi choć na pozór działać. U mnie nic nie działa. To jedynie egzystencja. Pozwoliłam się przytłoczyć problemom. Tak, są obecne z każdej strony i z każdego zakamarka mojego życia, ale dlaczego mam przez to rezygnować ze wszystkiego, rezygnować z siebie? Wciąż się nad tym zastanawiam a i tak pozwoliłam na to, by pochłonęła mnie nijaka szarość. Wstaję, idę do pracy, idę spać. W dzień wolny siedzę tylko na sofie z laptopem zabijając czas, kiedy w myślach najchętniej bym się z tym czasem zaprzyjaźniła. Martwię się o siebie i o rodzinę. Marzę o tym by zacząć żyć, jednak nie wiem jak się za to zabrać. Nie wiem co zrobić. Nie wiem...

1 września 2019

Zbliżała się 22, rudowłosa dziewczyna stała na balkonie oblanym ciemnymi barwami późnego wieczora. Padał deszcz wydając przy tym delikatne dźwięki, które ją koiły. Od dziecka uwielbiała mgliste i burzowe aury, obecna pogoda wprawiała ją w dobry nastrój. Co jakiś czas scenerię zasłaniał dym wydychany z jej płuc, o subtelnym zapachu truskawki i mięty, wydobywający się z elektrycznego papierosa. Spoglądała na krajobraz, który towarzyszył jej już prawie od miesiąca. Zielone drzewa, trawy, łudząco podobne do polskich. To jednak nie dom. "W Polsce pewnie już spadają liście" pomyślała, myśląc o pierwszym dniu września. Zbliżały się jej ulubione miesiące, szczególna pora roku. Jesień. Jesień na obczyźnie. Chociaż złote drzewa i rdzawo-pomarańczowe liście poprawią jej humor, choć trochę poczuje się na właściwym miejscu. Już czuła nawracające fale inspiracji, których tak dawno nie było. Niech już przyjdzie, niech już ją odwiedzi najlepsza przyjaciółka. Jesień.

14 lipca 2019

I nadszedł ten moment. Obawa przed myśleniem o jutrze. Chęć pozostania w łóżku z rozwaloną byle jak kołdrą, w szlafroku, bez makijażu. Z miską ciastek, paczką chrupek i szklanką soku obok, na parapecie. Z zapalonymi świeczkami. Przyszła ochota na słuchanie smutniejszych piosenek i szukanie jeszcze smutniejszych obrazków. Na pisanie listów, których nigdy się nie wyśle, a od których nadmiaru serce aż pęka.
Nadeszły myśli o najbliższych, których nie ma obok. O  czekaniu na kogoś, jak na cud, jeden, jedyny w swoim rodzaju. Ten rodzaj tęsknoty pojawia się tylko raz. Miłości nie można sobie wybrać, o nie. To ona wybiera. Gdy tylko dotknie twojego serca, już po tobie. Nie można zaznać większego szczęścia. Nawet jeśli ono czasami boli, nawet jeśli nadejdzie rozłąka, przyjdzie tęsknota. Strach przed jutrem, odliczanie dni. Chęć na niedbale rozścielone łóżko, słodycze i smutne piosenki.

20 sierpnia 2018

Trochę się wydarzyło od ostatniego napisania. W ich rodzinnym życiu, na pozór zwyczajnym, osadzonym w spokojnej scenerii klasy średniej, zawirowało. Operacja mamy zajęła świadomość wszystkich, nawet tato Julie się postarał. Odstawił alkohol, dzwoni i odwiedza ich codziennie, co jest przyjemną odmianą. Mama czarnowłosej Julie po tygodniu wróciła do domu, jednak nie może chodzić. Skupienie uwagi na zdrowiu najbliższych oddaliło nieco myśli o utraconym kotku. Smutek nie zniknął, nie da się go wymazać lub zastąpić. Jest dalej, wciąż wypala dziurę w sercu, ale nie jest już priorytetem - to miejsce należy teraz do rodziny, do zdrowia. 
Obecnego dnia nie tylko mama potrzebowała sił. Julie wylądowała na pogotowiu. "W końcu i mnie dopadło", pomyślała z ironią. Wiedziała o swoim schorzeniu od kilku lat, jednak bagatelizowała to. Do czasu. Od dłuższego czasu miała problem z anemią, mianowicie z żelazem. Dramatycznie niski poziom dziś dał o sobie znać, miało to miejsce w pracy, jak na złość. Julie nie lubiła chorować, szczególnie gdy pracownicy widzieli ją w stanie wręcz okropnym, gdy wyprowadzali ją ratownicy. Diagnoza - zasłabnięcie, hiperwentylacja płuc, tężyczka. Przyczyny? Jakżeby inaczej, niedobór żelaza, przemęczenie organizmu. Moment dojazdu do szpitala w karetce, pobyt na oddziale intensywnej terapii, badania, Julie pamiętała jak przez mgłę. Przypominała sobie chwile, gdy po przebudzeniu zobaczyła przy łóżku szpitalnym mamę i siostrę, chciało jej się płakać i przytulić się do bliskich. 
Kilka godzin później była już w domu, siostra poszła do pracy, odwiedził ich tato. Gdy leżała, czuła się dobrze, jednak gdy wstawała, zawroty głowy wracały. Jednak nie dostała zwolnienia chorobowego, następnego dnia miała pójść do pracy. W pewnym momencie serce ją zakuło, to smutek zaczął się odzywać. Ten rodzaj nostalgii, która niesie ze sobą tęsknotę za czymś mniej określonym. Lub - jak w tej sytuacji - za kimś. Na co dzień silna, niezależna, teraz leżała w towarzystwie melancholii myśląc o tym, jak miło i lżej na sercu byłoby mieć obok kogoś, kto rozumiałby ją bez słów. Kto milczałby z nią i śmiał się. Pocieszał i po prostu był przy niej. Nic więcej. Żeby tylko był. Pomyślała o szansach, które być może pojawiły się w jej życiu. Czy był ktoś, kto by ją zaakceptował taką jaka jest? Czy odtrąciła kogoś, kto mógł odegrać ważną rolę w jej życiu? Nie wiedziała. "Gdyby ktoś, kogo już spotkałam, miał być kimś ważnym, to by został." 

23 lipca 2018

Próbuję być silna. Muszę być silna. Tyle wokół negatywnych uczuć, czas jest ostatnio przesycony, zbyt emocjonalny. W negatywnych kolorach, niestety. Mój kot, Huberto, zaczął chorować 10 dni temu. Zaczęło się niewinnie, problemy z pęcherzem. W piątek, trzy dni temu, dostał ostatnią serię zastrzyków. Miało być lepiej i przez chwilę było. Mimo, że nie jadł karmy weterynaryjnej i nie chciał korzystać z kuwety, potrafił się bawić, mruczeć, lecz trwało to zaledwie jeden dzień... W sobotę przychodziło najgorsze, nie mógł już ustać na nogach, zaczął żałośnie miauczeć, a te jęki podobne były do płaczu. Widać, że kot się męczy. W niedzielę byłam z nim u weterynarza, który po kilku godzinach (kroplówki, inkubatory, zastrzyki) stwierdził, że nie wie co się dzieje ze zwierzęciem, "to jest kot zagadka", powiedział. "Kot zagadka"... Zabrakło mi słów. Weterynarz powinien wiedzieć, powinien pomóc. Musi pomóc...
Dziś Huberto był u swojego weterynarza, ten zaproponował operację, ale kot jest zbyt słaby, w obecnym stanie mógłby się nie wybudzić. Lekarze są zaniepokojeni, dziwi ich stan Huberta i są złej myśli. Nie mogę tak myśleć. Nie mogę dopuszczać do siebie myśli, że coś złego mogłoby go spotkać. Cholera, to tak, jakby jego organizm powoli przestawał funkcjonować. Jednego dnia zdrowy, uparty kocurek, drugiego zaś  - nie chodzi, ciężko oddycha, nie korzysta z kuwety, temperatura spada, nie je, nie miauczy a płacze. Nie wiem jak mu pomóc. Naprawdę nie wiem, jestem całkowicie bezradna. Huberto, jesteś przecież upartym kotkiem, jestem przy Tobie, dasz radę, mówię do niego gdy zaczyna znów płakać. Zobaczysz, niedługo będziesz biegał po mieszkaniu, łapał muchy na balkonie, mruczał na kocyku. Niebawem wyzdrowiejesz, nie pozwolę, by coś Ci się stało. Jeszcze zaskoczysz weterynarzy, jeszcze powkurzasz nas koncertem miauczenia po nocach, a wieczorem pomruczysz na poduszce.
Będąc z nim w niedzielę u weterynarza ugryzł mnie w palec. Dość mocno, zamiast opuszka mam bańkę plus stan zapalny do kości w gratisie. Ale szczerze? Niech mnie gryzie, drapie, denerwuje, cokolwiek byle by wyzdrowiał. Mój futrzany przyjaciel...

7 lipca 2018

Zbliża się 22, leżę. Słucham muzyki, teraz Taco Hemingway i "A mówiłem ci". 
"(...) bo gdy gasną latarnie to ci panowie są wrodzy i biją, mocno biją i łapią cię gdzieś pod szyją"
Tak, ci panowie są wrodzy. Szczególnie jeden taki pan. W zasadzie nikt specjalnie wyjątkowy, ot ktoś kogo widziałam raz w życiu, około 6-7 lat temu, w ciągu ostatniego miesiąca drugi raz, ale przelotnie. Ten przeloty raz jak na ironię wystarczył by ten pan zaczął mnie mocno bić myślami przez które przestaję poznawać samą siebie. Własne ciało mnie zdradziło. Zwykle pod kontrolą, teraz nogi odmówiły posłuszeństwa, płuca dziwnie przestały normalnie funkcjonować a serce? Pomyślało, że przebiegłam maraton i postanowiło zacząć pompować krew w tempie przyspieszonym do granic kolorując mi policzki rumieńcami. Myśli o nim mocno mnie biją i łapią mnie pod szyją. Szkoda, że tylko mnie. Bo gdyby było inaczej....